Sie macie! Sorry za brak updatow, mialem dobre powody. Zasadniczo zyje, mam sie dobrze. Na Bali dotarlem, ale nie bez przeszkod, wiec zanim o samej wyspie, to posluchajcie o podrozy.
1) Wpadam na lotnicho w Melbourne, na luzaku, 2,5h przed odlotem. Kolejka do checkinu masakra, ale to norma. Godzinke postalem i podchodze do desku. Pani mnie pyta czy mam wize do Indonezji. Ja jej na to ze nie potrzebuje. Ona cos sprawdza mowi, ze mam racje. Patrzy w ten ekran i patrzy, krzywi sie, wola kolezanke, po 5 min kolege i idzie w pieruny. Ten ziomek, rebukuje moj booking od zera ale jakos karty pokladowej ani widu ani slychu. Po chyba GODZINIE stania przy desku, mowi, cytuje: the system doesnt like you. Ja se mysle, no shit, tez go nie lubie. Idziemy do jakiegos innego okienka, chyba dla troublemakerow :) Tam po nastepnych 15min jakas urocza pani pokonuje system, ratuje mnie i dostaje karty pokladowe (z lepszymi miejscami w podziekowaniu za cierpliwosc).
2) Dostaje express pass na security bo moj boarding juz trwa i bieg po zdrowie. Do odlotu jeszcze pare minut zostaje wiec pytanie czy kupic jakies sniadanie, czy zaopatrzyc sie w alkohol (na Bali ciezko dostac i bardzo drogi). Jak by to ujac, kolejka do wodki jest mniejsza niz do Starbucksa. Zakupuje przecudnej urody litr Bushmillsa i litr Bacardi. Watek to be continued...
3) Wchodze do samolotu, siadam i swoim zwyczajem zaczynam sprawdzac czy wszystko mam. Za chiny ludowe nie moge znalezc karty kred., ktora placilem za wodke (btw. mojej jedynej karty kred.). Moj brat czytajac to dostaje palpitacji, bo skads zna te historie. Po paru minutach delikatnej paniki, znajduje karte w miejscu w ktorym jej w ogole byc nie powinno. Uffff....
4) (ten punkt dnia pisany jest tylko dla Waszej rozrywki, bo jesli jeszcze mnie nie znienawidziliscie za tego bloga, to przez nastepne pare dni pewnie bedzie to mialo miejsce). Po znalezieniu karty, ide kibelka, gdzie najzwyczajniej w swiecie urywa mi sie guzik od spodni (ciekawe kto wylal wlasnie herbatke:) Nie tydzien wczesniej, nie przed 2h w hostelu, teraz, w kiblu w samolocie na poczatek mojego 18h dnia. Okolicznosci dosc niesprzyjajace ;) Chwala opatrznosci ze mialem na sobie akurat dobry pasek bo byloby wesolutko. Wracam na miejsce i good news. Dostaje obiad, ktory jest moim sniadaniem.
5) Lot spoznia sie do Singapuru i nie zdazam na polaczenie na Bali. Brakuje mi moze 10 minut. Czeka na mnie juz juz Pani z nowa karta pokladowa na nastepny lot 2h pozniej. Dobra decyzja zeby booknac Singapore Airlines. Btw jesli chlopaki widzieliscie kiedys reklame tych linii na Eurosporcie albo gdziekolwiek, to stewardessy sa tam dokladnie takie jak na reklamach ;) Znaczy grzeczne i usmiechniete;) Mam troche czasu wiec ide kupic sobie spodnie. W konsekwencji jestem wlascicielem chyba najdrozszych shortow swiata, ale wyboru nie bylo.
6) Powrot do punktu 2...Ide do gate i mam security control. Jedna mila Pani z powodu braku jakiejs tam specjalnej torebki, KONFISKUJE mojego Bushmillsa i Bacardi. Trafia mnie jasny szlag, ale zbyt wiele zrobic nie moge, bo chce zostac wpuszczony do samolotu. W zwiazku z tym, ze I'm not a quitter, na pokladzie zakupuje Jacka Danielsa, ale zaloba bo stracie troche jeszcze trwa.
W sumie na Bali dotarlem, nawet tego samego dnia, ale troche sie w ciagu dnia zdarzylo :)
D.
Hehe, czyli widzę, że wszystko dalej w starym stylu, tzn. pełna organizacja i z zapasem czasu :)
OdpowiedzUsuńPozdro!
Bez kitu sie dzialo:) ale tym razem to nie moja organizacja. W ogole jutro zaczynam jezdzic fura tu, aus to pikus przy tutejszym ruchu:)
OdpowiedzUsuńCzy tam też klakson oznacza wszystko? "Skręcam", "wyprzedzam", "zawracam", "po prostu se jadę", "siemano", "policja za rogiem", itd.? :)
OdpowiedzUsuńHehe, "tylko jedna kredytówka" - toż to skrajna nieodpowiedzialność ;-)
OdpowiedzUsuń@ Michal DOKLADNIE!! Nie sadzilem ze to powiem, ale to dziala! Jezdzenie fura to nic. Daga smiga na skuterku. Na razie jestem pasazerem. Na razie:)
OdpowiedzUsuń@ Pancake. Nalesnik glosem rozsadku. Zle sie dzieje w panstwie dunskim;)