czwartek, 27 października 2011

Kosmo i Marosz w krainie kangurow

Jak niektorzy z Was wiedza, szczesliwie sie zlozylo, ze Kosmo jest w AUS w tym samym czasie co ja i postanowilismy sie spotkac i kilka dni poszlajac sie razem. Pierwszym naszym celem bylo Phillip Island. Co to byl za dzien!! Niewyspani po porannych lotach (ja spalem tylko z 3h na lotnisku, bo noclegi w czasie finalu rugby masakrycznie drogie, a musialem byc na lotnichu o 5 rano) wsiedlismy w busa i w droge! Entuzjazm zostal troche zabity po tym jak przejechalismy jakies 250 metrow, gdzie na godzine utknelismy w korku. Ale AUS to kraj przyjazny czlowiekowi i kierowca zorganizowal specjalny bus dla osob ktore spoznily sie na polaczenie. Nasz nocleg na ten dzien zwal sie Chill House i rokowal obiecujaco. To co tam zastalismy przeszlo nasze najsmielsze oczekiwania:


 
Po szybkim zainstalowaniu sie postanowilismy obejrzec slynne wychodzace na plaze o zmroku pingwinki. I tutaj zaczely sie schody, bo okazalo sie, ze wstep byl solidnie platny, bylo zimno jak diabli, a fot zakazali robic nawet bez flasha! Kosma trafil szlag. Mnie w sumie tez, ale jestem juz przyzwyczajony do bycia traktowanym jak owca w NZ. Regularne strzyzenie i dojenie... z kasy;) Trzeba oddac ze pingwinki slodkie jak cholera i mozna je doslownie zobaczyc z odleglosci pol metra, bo nic sobie z towarzystwa ludzkiego nie robia.
 

Mimo wszystko bylismy troche zawiedzeni, zmarznieci, zmeczeni, w potrzebie browara i bez transportu z powrotem do miasteczka. Ale jak to Kosmo nazwal, zaatakowalismy starszych ludzi (niech go zacytuje: "bo im zawsze jest glupio odmowic") i mila holenderska para podwiozla nas do domu. Po drodze probowalismy reperowac opinie o naszym narodzie wsrod Holendrow ;)

Generalnie dzien byl super udany, bo poziom abstrakcji niektorych wydarzen spowodowal, ze ciezko bylo sie nie usmiechnac.
Pozdrowienia
D.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz