sobota, 17 września 2011

Vancouver wita Was!

Dobrzy ludzie! Dotarlem do Vancouver. Podroz przebiegla bez wiekszych klopotow, pomijajac fakt ze ciezko usiedziec na dupie tyle godzin. Pan Customs Officer znudzony Indianin troche popytal i kazal isc w cholere. Na dowidzenia zyczyl powodzenia w wojazach.

Niektorzy z Was pewnie sie zastanawiaja, ciekawe ktora godzina u Marosza. Spiesze z informacja ze 5 rano :) Wasza minus 9h. Jet lag is a bitch! W zasadzie moj organizm nie wie co sie dzieje, czy to rano, czy wieczor, czy glodny czy nie. W zasadzie nie jest to takie uciazliwe, bo drepcze sobie po miescie, kluczem jest jednak nie polozyc sie spac. Wczoraj po poludniu popelnilem ten blad myslac, kimne sie godzinke i wieczorem gdzies uderze. Obudzilem sie o zacnej godzinie 23.30. Mowi sie trudno, dzis bede wiedzial, ze trzeba przycisnac bardziej, zeby sie przestawic. Mimo wszystko, pierwsze pol dnia bylo produktywne.

Dzis bylem w Stanley Park. Pogoda poki co marna, duzo chmur i slaba widocznosc. Kazdy fotograf caly dzien marudzilby na swiatlo :) W kazdym razie to co widzialem na miejscu i po drodze (co wzglednie nadaje sie do publikacji). Oto co widzialem tam i po drodze:






Kanadyjczycy sa na razie spoko. Otwarci i bardzo grzeczni. Zaczely tez sie ekscesy kulinarne. Wiecie co oni jedza na sniadanie? Jajowa z szynka i serem i pomidorkiem opakowana w tortille/wrap czy jakkolwiek to nazwac. Calkiem to niezle, ale wezcie poprawke, ze mi wszystko co jest w tortilli i z serem smakuje ;)

Na razie tyle. Pozdrowienia!


5 komentarzy: